niedziela, 4 listopada 2012

Rany, rany, rany...

Człowiek nie próżnuje i się rozwija i uczy nowych rzeczy, a tym razem rzeczy, które najbardziej lubię - efekty specjalne.
Robiłam kiedyś ze studentami Warszawskiej Szkoły Filmowej etiudę w której dwóch aktorów miałam i postarzyć i zrobić z nich drobnych pijaczków. Z jednym z nich było dosyć trudno, bo uroda i naturalny (!) zarost bardziej dodawały mu charakteru włoskiego Antonia, ale po wyświetleniu na przeglądzie nikt o charakteryzacji nic nie powiedział. Byłam trochę zawiedziona, bo każdy chce być doceniony, ale też wiedziałam, że w etiudzie chodziło o wykonanie zadania.
Chwilę później okazało się (dla mnie), że inna grupa też miała scenę z Antygony w Nowym Jorku. I co się wydarzyło? Pierwszy komentarz jaki padł to: "ale przecież żule tak nie wyglądają!". I wtedy poczułam się doceniona.

I o to tak naprawdę w charakteryzacji chodzi. By się nad tym nie zastanawiać. Jeśli widz nie zwraca uwagi na charakteryzację, to znaczy, że jest wykonana dobrze. Jeśli nie mówi, że aktorki są fatalnie pomalowane, lub że rana jest niewiarygodna... W takich momentach się najczęściej o niej mówi. Na naturalność się nie zwraca uwagi. 
Pomijam oczywiście duże efekty specjalne, filmy kostiumowe, s-f oraz wszystkie "odbiegające od codzienności".

Dlatego tak lubię efekty specjalne. Można zrobić wtedy wrażenie. A kto nie lubi robić wrażenia? Kto nie lubi być chwalonym? Każdy lubi. Więc lubię i ja. Więc się tego uczę. 
Rany już umiemy, więc tym razem co tu zrobić gdy nasz aktor na początku filmu dostaje nożem lub w dziób, a potem film trwa dalej, a rana się goi. Gdy się przyjrzycie to jest to jeden z częstszych błędów. Siedzi aktor w domu i ma siniaka, wychodzi z domu i go prawie nie ma, a jak jest na miejscu to ma jeszcze większego. 


Sprawa nie jest łatwa, ale trzeba było się z tym jakoś uporać. Wybrałam sobie ciężkie miejsce, o czym się przekonałam w trakcie, ponieważ trudno było mi utrzymać rękę bez ruchu, a do tego użyłam waxa, który nie jest trwałym materiałem.


I want to play a game with you...

Świeża rana.



Niestety szybko wdało się nam jakieś zakażenie (jednak słaba ze mnie pielęgniarka ;) )



Zakażenie nadal się utrzymuje, ale rana się już zeszła.
Powinnam tutaj użyć szwów, ale niestety gdy widziałam jak dziewczyny się męczą wiążąc zwykłą granatową nitkę, a nici chirurgicznych nie mieliśmy, to zrezygnowałam, ale z pełną świadomością.
Możemy uznać, że to rana ze zdjętymi szwami i przygotowana do zastosowania takich szwów plastrowych ;)



Na szczęście zakażenie udało się zwalczyć. Została nam tylko mała rana.



Tutaj mamy świeżą dosyć bliznę, która jest jeszcze różowa.



I na koniec stara blizna.



Oglądając i analizując te zdjęcia, wiem gdzie popełniłam błędy i może uda mi się je poprawić. O brakujących szwach wam powiedziałam, ale są jeszcze inne. Zauważyłam jeden i jego konsekwencje, co daje błędów 2. Jeśli znaleźliście więcej, to dajcie znać :)


1 komentarz: